niedziela, 30 stycznia 2011

Tureckie białe wino z winogron Sultana i Semillon

O tureckim winie z przemysłowymi winogronami i rodzynkami w tle

  1. Doluca Bağcılık ve Şarapçılık, Villa Doluca Legend White, 2008, region: Aegean (zachodnia część Turcji wraz z wybrzeżem Morza Egejskiego), szczepy: Sultaniye, Semillon, Turcja.
    Sultaniye (Sultana) bardziej znana jest pod nazwą Thompson Seedless. Odmiana ta króluje na marketowych półkach, tyle że nie w części z winami, a w dziale owoce-warzywa. Sultaniye można znaleźć ponadto pod postacią słynnych rodzynek - sułtanek. Czyżby Turcy nic nie robili sobie ze znanej zasady, że winogrona dzielą się na takie, które dobrze wyglądają i te z których robi się wino?
  2. Kolor: zielonego refleksu jest tu tak dużo, że trafniej określić wino jako blado zielone z żółtym refleksem, aniżeli odwrotnie. Ciekawie się zaczyna, wino z przemysłowej odmiany o blado zielonej barwie;
  3. Nos: bardzo intensywny i wyraźnie winogronowy, co wcale nie jest powszechne w winach, które w przeciwieństwie do soku winogronowego w procesie fermentacji nabywają innych owocowych aromatów. Poza zapachem świeżych winogron przebija się nieśmiało cytryna i dojrzałe czerwone jabłko;
  4. Smak: zdecydowanie nie dorównuje intensywnością aromatowi, co sprawia nieprzyjemne wrażenie porównywalne z tym jakby ktoś szybko biegł i w pewnym momencie się przewrócił. Dość płaskie i trochę zbyt zdecydowanie zacierające po sobie ślady na podniebieniu. Zanim to się jednak stało, zdążyłem wyczuć kwaśny smak limonki z dość przyjemnym, dającym trochę wytchnienia receptorom odbierającym kwasowość, winogronowym zakończeniem;
  5. Cena: 6,25 Euro za butelkę. Kiedy porównuję tę cenę z 3 Euro za koszyk świeżych Thompson Seedless czy z 2,50 Euro za torebkę rodzynek sułtanek, nie żałuję że wybrałem akurat wino. Villa Doluca może nie jest jakimś wielkim doznaniem, ale na pewno nie robi ani mnie, ani ludzkości, winiarskiej krzywdy. Przy ocenie warto pamiętać, że to zdecydowanie produkcja masowa. Doluca Bağcılık produkuje 14 milionów butelek rocznie, eksportując je do 12 krajów świata.
Świat wina jest dużo większy niż się to wielu wydaje. Gdyby przeprowadzić w Europie linię wzdłuż 52 równoleżnika i sprawdzić jakie kraje leżące na południe od tej granicy nie produkują wina, okaże się, że lista ta jest bardzo krótka, a może wręcz pozostanie pusta. Zanim zadamy więc komuś pytanie czy w jego kraju produkuje się wino, lepiej dwa razy się zastanówmy. Przecież nikt nie lubi odpowiadać na głupie pytania.

niedziela, 23 stycznia 2011

Mencia z hiszpańskiego Bierzo

Nowy gracz na hiszpańskiej scenie

  1. Bodegas y Viñedos Gancedo, Xestal, 2005, apelacja: Bierzo DO, szczep: Mencia, region: Castilla y León, Hiszpania;                             
  2. Kolor: korek po otwarciu butelki ma kolor niemal czarny. Wino w kieliszku prezentuje się zupełnie jak atrament w kałamarzu. Wolno spływa po ściankach kieliszka tworząc charakterystyczne zacieki. W ten właśnie sposób 14% alkohol daje nam ostatnią szansę, żeby może zweryfikować swoje jutrzejsze wczesno-poranne plany;
  3. Nos: to prawdziwa paleta dojrzałych czarnych owoców (jeżyny, śliwki, wiśnie, a na finiszu nawet jagody). Całemu temu owocowemu towarzystwu wtóruje aromat dębowej beczki. Na koniec zapach robi się wyraźnie ziemisty. W tym momencie podejmuję ostateczną decyzję, że nie będę Xestal dekantować (zawsze rozważam taką możliwość przy czerwonych winach starszych niż 3 letnie, które spędziły jakiś czas w dębie). Napowietrzanie ma na celu pomóc winu się otworzyć, wydobyć z niego aromaty pierwotne oraz te powstałe w procesie fermentacji (między innymi świeżych owoców), a przytłumić nieco aromaty, które są rezultatem starzenia wina w beczce, a później w butelce (np. zapach dębu, skóry, grzybów). Xestal jest wystarczająco owocowy i sprawia wrażenie świeżego. Dekantacja niewiele może tu zmienić;
  4. Smak: wino nieprawdopodobnie miękkie, jedwabiste, mogłoby z powodzeniem występować w reklamach płynów do płukania zamiast pluszowych misiów. Śliwki mieszają się z owocami leśnymi. Znikoma, prawie niewyczuwalna kwasowość i takież taniny. W Xestal skutecznie pozbyto się tego wszystkiego, co z jednej strony nadawałoby winu charakteru i zadziorności, ale z drugiej mogłoby być dla kogoś nieprzyjemne;
  5. Cena: 16,95 Euro. To bardzo dobrze zrobione, niezmiernie subtelne, kobiece wręcz wino. Idealne na wieczory we dwoje. Nikt nie znajdzie w nim niczego, co mogłoby mu przeszkadzać. Mnie przeszkadza raczej trochę w Xestal to, czego w nim nie znalazłem, czyli większych tanin, solidniejszej kwasowości i odrobiny szorstkości. Ale w kategoriach win „randkowych” - ścisła czołówka.
Xestal kupiłem w sklepie, w którym do wyboru jest może 200 butelek. I to nie z powodu, że jedynie w jakieś jego części sprzedawane są wina. Z powodzeniem mógłby startować w kategorii najmniejszych sklepów winiarskich na świecie. Na szyjce każdej butelki zawieszona jest kartka z odręcznie napisanymi informacjami o winie. Właściciel pamięta nie tylko kupującego, ale często nawet wino, które ten ostatnio kupował. Zna doskonale każdą butelkę, którą ma w ofercie. W takich miejscach  zawsze jest czas, żeby wymienić się winiarskimi doświadczeniami, nierzadko ma się nawet wpływ na sprowadzane wina. Jest starannie i indywidualnie, czyli tak jak wino lubi najbardziej.
Nie dziwi mnie fakt rosnącej coraz bardziej popularności młodej, ledwie ponad 20-letniej, apelacji Bierzo DO. Wina takie jak Xestal bez trudu zjednają sobie wielbicieli. Po prostu nie da się ich nie lubić!

sobota, 15 stycznia 2011

Różowe wino z Sancerre

Rosé nie znaczy gorsze!

  1. Domaine de Bellecours, Rosé, 2008, apelacja: Sancerre, szczep: Pinot Noir, Dolina Loary, Francja;                             
  2. Kolor: wyobraźcie sobie, że kolor żółty miesza się z różowym. To jest właśnie kolor tego wina;
  3. Nos: cytryna i zielone jabłko, dopiero po kilku sekundach dochodzą do głosu maliny i truskawki. Gdyby ktoś to wino wąchał śpiesząc się, w nieprzezroczystym kieliszku, podejrzewam, że 8 na 10 osób powiedziałoby, że  jest to wino białe (wcale nie wykluczam, że i ja znajdowałbym się w tej 8-ce). Miałem jednak zadanie ułatwione i widząc kolor wina, czekałem z kieliszkiem przy nosie na jakieś znaki potwierdzające, że jest to rosé.
    W sukurs przyszły wspomniane już maliny i truskawki, jednak dotarcie do nich wymagało cierpliwości i skupienia. Zupełnie jakby Domaine de Bellecours Rosé strzegło zazdrośnie swojej różowej tajemnicy. Nie przypominam sobie wina, które w takim stopniu łączyłoby w sobie aromaty typowe dla win białych i czerwonych. Mistrzostwo świata!
  4. Smak: dojrzałe cytryny, a nawet zielone jabłka z niezmiernie długim, coraz bardziej malinowym, a na końcu nawet „kuchennym” (głównie kolendra) finiszem. Dobra kwasowość balansowana przez to coś, czego nie ma żadne białe wino, a co wyczuwalne jest z tyłu, na środku języka. Nieprawdopodobnie intrygujące połączenie elementów wina białego z czerwonym w jednej butelce;
  5. Cena: 17,5 Euro. To naprawdę sporo jak na rosé, ale z drugiej strony to prawdziwa redefinicja win różowych. Domaine de Bellecours Rosé posiada wyraźne cechy zarówno wina białego jak i czerwonego. Nie ma tu mowy o płaskim waniliowo-malinowo-truskawkowym rosé, smakującym najlepiej w upalne dni i schłodzonym do temperatury 8-10˚C. To wino sprawia przyjemność w środku zimy, degustowane w temperaturze 18˚C. Jest zdecydowanie czymś więcej niż tylko napojem chłodzącym!;
Przyszło mi do głowy, że dzisiejsza degustacja podważyła kilka stereotypów dotyczących win różowych:
  1. Rosé to proste, półwytrawne bądź półsłodkie wino, które najlepiej smakuje w upalne dni, schłodzone do temperatury 8˚C. Namawiam do spróbowania wytrawnego rosé w środku zimy w temperaturze 14-18˚C, na przykład do owoców morza. Wcale nie musi okazać się mniej złożone niż białe, czy czerwone. Nie deprecjonujmy rosé i nie męczmy go trzymaniem w lodówce;
  2. Rosé to przede wszystkim Nowy Świat, a w szczególności znany wszystkim  kalifornijski White Zinfandel (różowe wino z czerwonego szczepu Zinfandel). Rosé produkowane jest w wielu innych miejscach, także w Europie: francuska Prowansja, Dolina Rodanu (Tavel AC, przez wielu uważane za najlepsze rosé na świecie), Dolina Loary czy hiszpańska Navarra i wszędzie tam traktowane jest nie mniej poważne niż wina białe czy czerwone;
  3. Rosé definiuje styl wina daleko bardziej, niż dzieje się to w przypadku win białych czy czerwonych. Domaine de Bellecours Rosé, magicznie łączące w sobie elementy wina białego z czerwonym, nie ma wcale więcej wspólnego z półwytrawnym kalifornijskim White Zinfandelem, niż Rioja Reserva z angielskim Dornfelderem;
  4. Rosé jest zawsze tanie. Niestety przyzwoitość nakazuje i o tym wspomnieć. Jak zwalczać stereotypy, to do końca.

niedziela, 9 stycznia 2011

Szampan kontra wino musujące

Odwieczna wojna z bąbelkami w tle

  1. Vranken Pommery Monopole (to jeden z szampańskich olbrzymów jakich w tym regionie wielu, 20 milionów butelek rocznie, 4 marki szampana), Pommery Brut Royal, bezrocznikowe, apelacja: Champagne, szczepy: Chardonnay, Pinot Noir, Pinot Meunier, Francja;
    Rotari, Talento Arte Italiana, bezrocznikowe, apelacja: Trento DOC (apelacja dla win musujących w Trentino-Alto Adige), szczepy: 90% Chardonnay, 10% Pinot Noir, Włochy;

    Oba wina są wytwarzane tą samą metodą występującą pod niezliczoną ilością nazw (méthode champenoise, méthode traditionnelle, método tradicional, metodo classico, czy poprostu classic method). Wtórna fermentacja odpowiedzialna za bąbelki następuje w butelce, w przeciwieństwie do win produkowanych méthode Charmat (metodo Martinotti czy tank method) gdzie przeprowadza się ją w wielkich cynkowych kadziach (więcej przystępnie i rzeczowo o rodzajach win musujących w artykule Ewy Rybak). Czyli jest klasycznie i z indywidualnym podejściem (tak, tak, podobno jest to możliwe nawet przy 20 i więcej milionach butelek!) Oba wina dzieli 650 km na mapie i 2 półki w sklepie, czyli około 20 Euro. Przedmeczowym faworytem zdaje się Pommery ale nie raz już byłem świadkiem winiarskich niespodzianek;
  2. Kolor: w obu przypadkach żółty z zielonkawym refleksem. Bąbelki wyraźnie upodobały sobie bardziej kieliszek z Pommery. Jest ich tam nie tylko więcej, ale przede wszystkim utrzymują się znacznie dłużej.  Nawet po 2 godzinach od otwarcia butelki robią tłok w kieliszku. W tym samym czasie kieliszek z Talento wygląda jak centrum handlowe w poniedziałkowe przedpołudnie, czyli coś się dzieje ale tłumów nie ma;
  3. Nos: w Pommery dominują chleb, drożdże i dużo wanilii, dopiero kilka kroków z tyłu zielone kwaśne jabłka i cytryna. Pomimo tego aromat jest zaskakująco intensywny i okrągły (nigdy nie sądziłem, że użyje tego określenia, kojarzonego raczej ze smakiem, do aromatu). Nos odbiera kolejne zapachy, zanim przestaje czuć wcześniejsze. Powoduje to bardzo przyjemne doznanie kompletności. Talento jest bardziej owocowe (czerwone dojrzałe jabłka) z wyczuwalną mineralnością. Zaskakująco mało tu aromatów drożdżowych, biorąc pod uwagę, że wino przez aż 24 miesiące dzieliło jedną butelkę z martwymi drożdżami. W efekcie jest mniej intensywnie i znacznie bardziej płasko;
  4. Smak: Talento atakuje swoją mineralnością. Smakuje jak cysterna ropy naftowej. Ponadto bardzo dojrzałe czerwone jabłka, i jakby emocji było mało, wyczuwalny ostry finisz. Wygląda na to, że przynajmniej w smaku Włosi chcą się odegrać. Pommery odpowiada natomiast zielonymi jabłkami i cytrynami, które szybko przechodzą w bardzo długi maślany finisz. Wino o większej kwasowości niż Talento. Moim jednak zdaniem, odwrotnie niż to miało miejsce w nosie, mniej złożone niż włoski konkurent. Wygląda więc na to, że Kopciuszek wyrównał po przerwie;
  5. Cena: Pommery 29 Euro (w Polsce działa chyba jakieś lobby zwalczające szampany bo wino to znalazłem za 240 PLN!), Talento 10 Euro. Oceniam tę konfrontację prawie remisowo, z lekkim wskazaniem jednak na Pommery, które niewątpliwie jest winem bardziej harmonijnym i eleganckim. Zwłaszcza urzekł mnie nos, który rzeczywiście był co najmniej o klasę lepszy od Talento. Włosi odpowiedzieli natomiast bardziej złożonym (choć nie łatwym przyznam) smakiem.
Kolejny raz okazało się, że wina które z pozoru powinny różnić się niewiele, dzieli znacznie więcej niż mogłoby się wydawać. Są po prostu w innym stylu i daję słowo, że nie umiem odpowiedzieć na pytanie, które chciałbym wypić po raz drugi. To zależałoby od okoliczności i nastroju. Wiem natomiast, za które wolałbym drugi raz nie płacić!
Starajmy się nie oceniać win musujących przez pryzmat ich podobieństwa do szampanów. Spróbujmy dostrzec ich indywidualizm, niepowtarzalność. Zgodzicie się przecież, że gdyby wszyscy nasi znajomi mieli taki sam charakter jak nasz najlepszy przyjaciel, byłoby trochę nudno.
Nie uważam również, że słusznym jest ograniczanie zastosowania win musujących do wznoszenia toastów, a już tym bardziej na Nowy Rok. Dla mnie wina musujące są po prostu jednym z rodzajów win, które w pewnych okolicznościach sprawdzają się lepiej niż inne. Nie widzę powodów dla których miałoby się je pić rzadziej niż np. australijski Shiraz. Polecam na aperitif i to nie tylko w Nowy Rok!

sobota, 1 stycznia 2011

Blatina z Bośni i Hercegowiny

Hercegowiński potencjał

  1. Podrum Brkić, Plava Greda, 2008, apelacja: Vrhunsko crvene suho vino, kontrolirano porijeklo, mostarsko vinogorje, szczep: Blatina, Hercegowina, kraj Bośnia i Hercegowina. Winnica Brkić to niewielki rodzinny biznes na czele którego stoi Josip Brkić. Zaledwie 2,5 ha własnych winnic i drugie tyle, z których skupowane są owoce. W roczniku 2008 Plavej Gredy wyprodukowano zaledwie 3180 butelek. Małe winnice mają co najmniej jedną wielką przewagę nad winiarskimi molochami. Wina odzwierciedlają „personal touch” winemakera, czyli coś, co przy kilku milionach butelek staje się właściwie niemożliwe. W małych winnicach winemaker identyfikuje się z niemalże każdym krzakiem, każdym litrem wyprodukowanego wina. Bierze większą odpowiedzialność za końcowy efekt. Ma większy wpływ na styl wina w konkretnym roczniku. Poza tym uważam, że zawsze lepiej wspierać małe przedsięwzięcia niż anonimowe molochy, które i tak świetnie radzą sobie bez nas. Zdecydowanie przedkładam informację na kontretykiecie o obszarze winnic bądź o niewielkiej ilości wyprodukowanych butelek nad najlepszą kampanię reklamową. Małe jest pociągające, parafrazując znaną sentencję;           
  2. Kolor: rubin z purpurowym refleksem;
  3. Nos: przed dekantacją w karafce (im większa powierzchnia wina w czasie napowietrzania ma kontakt z powietrzem tym lepiej) wyczuwalna przede wszystkim beczka z nieśmiało dobijającymi się do dębowych drzwi czarnymi owocami. Po upływie półtorej godziny drzwi się uchylają ale okazuje się, że jest za nimi znacznie mniej owoców, niż można by się spodziewać – głównie jeżyn i wiśni. Na dekantację zdecydowałem się, żeby wydobyć z Plavej Gredy coś więcej niż pozostałość 18 miesięcznego leniuchowania w barrique (225 litrowa dębowej beczka). To tak jakby z kimś długo rozmawiać z nadzieją, że się go lepiej pozna. W tym przypadku udało się to tylko częściowo;
  4. Smak: średnia kwasowość z jeszcze mniejszymi taninami. Jeżyny ustępują na chwilę miejsca wiśniom, żeby dać się ostatecznie zupełnie zdominować przez długi waniliowy, beczkowy finisz. Powtarzają się niestety grzechy z aromatu. Za dużo wtórnych aromatów i smaków (beczka), a za mało tych pierwotnych (owoce). Za dużo makijażu, a za mało naturalnego piękna. W efekcie lekkie, jak dla mnie, zbyt beczkowe wino;
  5. Cena: 15 KM (jedna Marka Zamienna – waluta w Bośni i Hercegowinie, to około pół Euro). Trudno mi to wino ocenić obiektywnie. Po pierwsze zyskuje ono w moich oczach bo jest z jednego najbardziej niedocenianych (nie tylko pod względem winiarskim) regionów w Europie – Bałkanów, które moim zdaniem, najlepsze mają jeszcze przed sobą. Po drugie, Podrum Brkić to mała rodzinna winiarnia prowadzona przez prawdziwego pasjonatę, oddanego swojej pracy. Być może można mu zarzucić zbytnią słabość do beczki, ale przynajmniej jego wina mają charakter. Ktoś może go lubić albo nie, ale nikt nie zarzuci mu braku stylu. Po trzecie winiarze z Hercegowiny kultywują autochtoniczną odmianę Blatina, która praktycznie nie występuje poza Hercegowiną, co zawsze według mnie, dodaje wartości winu. Powoduje, że jest ono bardziej związane z regionem, co w tych czasach ma szczególną wartość.  Nawet jeśli ta akurat etykieta Brkića  nie do końca  jest w moim stylu, nie żałuję dwóch godzin spędzonych z Plavą Gredą;
Życzę wszystkim wielu winiarskich uniesień w nowym 2011 roku. Abyście mieli za rok co wspominać i byli bogatsi o nowe winiarskie doświadczenia.