sobota, 31 grudnia 2011

Chińskie wino stołowe

Wino z końca świata
  1. Dynasty, Jin Wang Chao, bezrocznikowe, odmiana: ja stawiam na duży udział Cabernet Sauvignon, region: prawdopodobnie prowincja Shandong (większość winogron skupowanych przez producenta pochodzi właśnie stamtąd, kraj: Chiny.
    W grudniu głośnym echem odbiła się degustacja porównawcza win chińskich i francuskich z regionu Bordeaux przeprowadzona w jednym z pekińskich hoteli. O jej specyfice i wynikach pisać nie będę, za to polecam wszystkim zainteresowanym rzetelne podsumowanie wydarzenia autorstwa Ewy Rybak. W przeciwieństwie do grudniowej degustacji, na której chińskie winiarstwo reprezentowały najlepsze etykiety z Kraju Środka, ja spróbuję dziś chińskiego wina dla ludu (chociaż biorąc pod uwagę nazwę kraju, chyba każde produkowane tam wino można tak określić). Producent Jin Wang Chao o wdzięcznej nazwie Dynasty, zaczął swoją działalność w 1980 roku jako joint-venture winiarskiej firmy z miasta Tianjin z francuskim gigantem Rémy Martin;
  2. Wygląd: na etykiecie próżno szukać rocznika, regionu, jak i odmiany winogron. Klasyczne wino stołowe z końca winiarskiego świata. Jin Wang Chao w kieliszku prezentowało się, jak na stołówkę, niebywale elegancko. Miało głęboki ciemno – purpurowy kolor;
  3. Nos: bardzo wyraźny, monstrualnie przerośnięty wręcz aromat jeżyn i czarnej porzeczki. Pachniało również świeżo zaoraną ziemią;
  4. Smak: potężne taniny i wytrawność przeszywająca niemal do kości. Wygląda na to, że w Tianjin nawet stołówki robią poważne. To wszystko spowodowało, że pierwszy raz w życiu dekantowałem wino stołowe. To tak jakby robić rozgrzewkę przed pójściem spać. Po ponad godzinie okazało się jednak że nie zwariowałem, a Jin Wang Chao nabrało dzięki dekantacji nieco ogłady. Taniny lekko odpuściły na rzecz jeżyn i powideł z czarnych porzeczek. Winiarze z Dynasty podkręcili, w sobie tylko znany magiczny sposób, encyklopedyczne cechy Cabernet Sauvignon. Było dokładnie tak jak smakuje Cabernet tyle, że z dwukrotnym natężeniem;
  5. Cena: jak na chiński produkt przystało cena konkurencyjna - 4 EUR. To zupełnie poprawne wino, którego jakość przewyższa większość win europejskich w tej cenie. Wygląda więc na to, że wina z Chin (piątego pod względem wielkości produkcji winiarskiego kraju świata) wpisują się w ogólną charakterystykę chińskich produktów, czyli poprawnie i niedrogo.
Na zakończenie chciałbym wspomnieć o dwóch cechach Jin Wang Chao, o których istnieniu dowiedziałem się dopiero nazajutrz. Wiem o czym myślicie, ale nic z tych rzeczy. Głowa nie przypominała o swoim istnieniu bardziej niż zwykle, tyle że uświadomiłem sobie, że wypicie butelki Jin Wang Chao zajęło mi prawie pół dnia i doprawdy nie wiem jaki był tego powód. Po prostu wolno się je piło. Nie potrafię również wytłumaczyć, czemu drugie pół dnia zajęło mi pozbywanie się czerwonego osadu w karafce, która wcześniej nie jedno już przecież przeszła.
Wielu winiarskich przyjemności w Nowym Roku.

niedziela, 25 grudnia 2011

Hiszpański Cabernet z Costers del Segre

Gładki początek z gorzkim zakończeniem

  1. Raimat, Viña 32, 2007, Cabernet Sauvignon, apelacja: Costers del Segre DO, kraj: Hiszpania. Apelacje w północno-wschodniej Hiszpanii, do których Costers del Segre należy, pozwalają trochę odpocząć od wszechobecnego w tym kraju Tempranillo. Mnie do hiszpańskiego Cabernet Sauvignon skłoniło nie tyle znużenie Tempranillo, co ciekawość na ile „Cab” zdoła się uwolnić od kobiecego (to oczywiście komplement!) stylu hiszpańskiej czerwieni spod znaku Tempranillo;
  2. Wygląd: wino miało barwę ciemnej purpury i supermarketową, jak dla mnie zbyt nowatorską etykietę;
  3. Nos: typowo hiszpański, z tak charakterystyczną lekko mdłą waniliową nutą, której obecność może wynikać ze zbyt długiego dojrzewania wina w młodym amerykańskim dębie. Było też sporo leśnych owoców zatopionych w czekoladowo-waniliowym budyniu. Ciekawym urozmaiceniem okazał się, nieczęsto spotykany w czerwonych winach, aromat przejrzałej gruszki. Ogólnie jednak mocno hiszpańsko – słodko i gładko, a po szorstkości Cabernet Sauvignon nie było śladu;
  4. Smak: po przełknięciu Viña 32 możnaby z powodzeniem zdać każdy egzamin do szkoły aktorskiej. Wino swoją niebywałą wręcz goryczą i niewiele mniejszą kwasowością wykręcało twarz we wszystkie możliwe strony. O ile nos był przyjemny i łagodny, to smak agresywny i nieharmonijny. Wino smakowało tak, jakby ktoś na oślep zmieszał pięć rodzajów czerwonego wina i bez wcześniejszego spróbowania zabutelkował. Na szczęście ponad godzinne napowietrzanie uwolniło resztki owoców, które uczyniły Viña 32 nieco przyjemniejszym;
  5. Cena: napiszę przekornie, że 9,80 EUR za najbardziej gorzkie wino świata, które kompletnie inaczej pachnie niż smakuje, to nie jest wygórowana cena. W końcu każde „naj” jest w cenie, a wyraźna dysharmonia aromatu i smaku również dostarczy niezapomnianych wrażeń.   
Czas przedświąteczny to dla wielu okres wzmożonej aktywności towarzyskiej. Dla mnie to czas, kiedy wypijam największą w roku ilość wina należącego do szerokiej kategorii win nijakich. Wcale mnie to nie martwi, bo przecież nie tylko o wino na przedświątecznych spotkaniach chodzi. Co więcej, lubię od czasu do czasu wypić wino, o którym da się powiedzieć niewiele więcej ponad to, że smakuje... jak wino. Taki winiarski masochizm, staram się jednak uprawiać tylko raz w roku – przed Świętami Bożego Narodzenia.

niedziela, 11 grudnia 2011

Puligny-Montrachet białe wino z Burgundii

Wiejskie wino z Burgundii

  1. Bouchard Père & Fils, 2007, odmiana: Chardonnay, apelacja: Puligny - Montrachet AC, region: Burgundia – Côte de Beaune, kraj: Francja.
    Côte de Beaune przez wielu jest uważane za miejsce gdzie powstają najlepsze białe wina na świecie. Jeszcze większa liczba osób opinię tę po prostu powtarza. Wydaje się to jednak lekkim uproszczeniem, jako że tutejsze wina mają swój bardzo wyrazisty styl. Jeśli komuś on nie odpowiada, to Côte de Beaune dla niego takim miejscem być nie powinno. Wina mogą być najlepsze, ale zawsze w odniesieniu do konkretnych gustów. Tak jak nie ma najładniejszego i najbrzydszego koloru. I to, że większość ludzi uważa różowy za ładniejszy od czarnego, wcale tego stanu rzeczy nie zmienia;
  2. Wygląd: jasnożółte wino z zielonkawym refleksem. Po tym winie spodziewałem się nieco ciemniejszej barwy. To Puligny - Montrachet przypomina bardziej „wiejskie” Chablis (z dość rozległej apelacji Chablis AC) niż reprezentanta wielkiej białej trójki z Côte de Beaune: Meursault, Puligny-Montrachet, Chassagne-Montrachet;
  3. Nos: jabłka, ale nie te pierwotne - świeże zielone, a raczej na różny sposób przetworzone. Pachniało gorącą, wyjętą prosto z pieca szarlotką, startymi na drobnej tarce jabłkami pozostawionymi na kilka godzin, upieczonym w całości jabłkiem polanym odrobiną miodu. Był oczywiście, tak charakterystyczny dla Côte de Beaune mineralny uścisk, który przejawiał się zapachem ropy naftowej, było masło, dojrzały melon i odrobina stłamszonej przez jabłka gruszki;
  4. Smak: dla win takich właśnie jak to używam w swoich opisach czasu przeszłego. Chcę mieć możliwość podkreślenia, że w winach nie wszystko dzieje się w jednym momencie. Zaczęło się od mocnej kwasowości i drewnianych żerdzi w starym płocie. Niemal jednocześnie ujawniły się ostre, choć bliżej nie określone, przyprawy. Po chwili wino zaczęło wyraźnie smakować ropą naftową. Było tłuste jak racuchy, które w dodatku ktoś posmarował masłem. Finisz, już wyraźnie maślano-beczkowy, a czas w jakim je czułem w ustach, na pewno trzeba by liczyć w minutach. Wysoki 13,5% alkohol był zupełnie niezauważalny w obliczu ogromu wrażeń niealkoholowych;
  5. Cena: 29 EUR choć do najniższych nie należy, to dostarczone wrażenia ją rekompensują. Puligny-Montrachet od rodziny Bouchard okazało się winem złożonym, a jednocześnie wyjątkowo, jak na taką ilość doznań, uporządkowanym. Warto przy tym pamiętać, że jest to najbardziej podstawowa – „wiejska” apelacja, w której grona mogą pochodzić z każdej winnicy leżącej w granicach gminy Puligny-Montrachet. Aż strach pomyśleć jak smakowałoby Premier Cru, czy Grand Cru, no i ile by kosztowało.
Na pejzaż północnej Burgundii, oprócz łagodnych wzniesień, składają się wielcy producenci (négociants) którzy kupują wszystko co z winem jest związane - od owoców, poprzez gotowe wino które później mieszają, na winnicach kończąc. To właśnie oni zajmują honorowe miejsce na burgundzkich etykietach, sprzedając często wina z wielu apelacji. W Burgundii zdają się więc obowiązywać proste, acz bezwzględne zasady. Im jesteś większy, tym więcej możesz i tym bardziej mali pracują na twój sukces. Do twardych zasad Côte d’Or dodałbym jeszcze tę, że cena (a przeważnie i jakość) wina rośnie wraz z wysokością położenia winnicy na tamtejszych łagodnych wzniesieniach. Im bliżej wierzchołka wapiennego wzgórza, tym większa szansa na apelację Grand Cru albo co najmniej Premier Cru. Winnice położone u podnóża często muszą się zadowolić apelacjami „wiejskimi”, które zapożyczają swoje nazwy od nazw burgundzkich gmin.