środa, 30 listopada 2011

Libańskie wino z Chateau Ksara

Libańskie czary
  1. Chateau Ksara, Le Prieuré, 2007, odmiany: Cabernet Sauvignon, Carignan, Mourvedre, Cinsault region: Bekaa Valley kraj: Liban
    Chateau Ksara miałem okazję już pić kilka lat temu. Wtedy, z pośpiesznie zjedzonego w czasie krótkiej przerwy w podróży lunchu, Ksara uczyniła chwilę, którą pamiętam tak samo dobrze, jak to skąd i dokąd jechałem. Ciekawe czy i dzisiaj Le Prieuré potwierdzi swoje czarodziejskie możliwości?;
  2. Wygląd: Le Prieuré, które stało przede mną, zwracało uwagę zszarzałą i lekko poplamioną etykietą, zupełnie jakby ostatnie lata spędziło w wilgotnej, zakurzonej piwnicy gdzieś w libańskich górach. Niewykluczone zresztą, że tak właśnie było, jako że wino dostałem w prezencie, a jego wcześniejsze losy nie są mi znane. Za sprawą etykiety po przejściach, zrobiło się prawdziwie winiarsko, a nawet trochę tajemniczo. Wino miało głęboki rubinowy kolor z wyraźną jednak białą obwódką, widoczną kiedy kieliszek pochylało się nad jasnym tłem. Zwykle dzieje się tak przy starszych winach, które zaczynają powoli tracić głębię swojego koloru. Nie tylko więc etykieta wyglądała na starszą niż była w rzeczywistości, ale i wino jakoś tak się szybciej zestarzało.
  3. Nos: całe wiadra leśnych owoców, terpentyna, beczka, a na koniec jeszcze filiżanka świeżo zaparzonej kawy;
  4. Smak: wino, które wyglądało na przedwcześnie podstarzałe, w smaku tryskało energią tak, że ledwie je można było ujarzmić. Zaczepnie kłuło w język, zupełnie jakby wbijało w niego dziesiątki drobniutkich szpilek. Świetna kwasowość (wiem że mam do niej słabość, ale na razie próby pozbycia się jej spełzły na niczym) budowała wokoło siebie całą strukturę Le Prieuré. Było trochę subtelnej i zarazem pikantnej francuskiej beczki, która nie wpychała się między pozostałe elementy smaku, jak to ma często w zwyczaju robić amerykański dąb. Długi finisz kończył się lekko karmelowo;
  5. Cena: około 9 EUR, chociaż kiedy i gdzie została kupiona ta dokładnie butelka nie wiem. Chateau Ksara potwierdziła raz jeszcze swoje czarodziejskie umiejętności utrwalania miło chwil spędzonych w jej towarzystwie. Ciekawe czy wino dałoby radę nudnym imieninom u cioci, czy przydługim świątecznym zakupom?
Jeśli ktoś by mnie spytał z czym kojarzą mi się libańskie wina, to przychodzą mi do głowy trzy rzeczy. Po pierwsze: są to wina na wysokim, a właściwie z wysokiego poziomu. 1000 m n.p.m. jest ledwie średnią wysokością położenia libańskich winnic. Po drugie: te z nich, które mamy okazję kupić w Europie prezentują zupełnie przyzwoitą jakość. Po trzecie wreszcie: każdy Libańczyk jest święcie przekonany, że właśnie z Fenicji wino rozpoczęło swój pełen sukcesów podbój świata.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Armeńskie wino z odmiany Areni


Kukaska dusza
  1. Vedi Alco CJSC, Areni, 2008, szczep: Areni, region: Vayots Dzor, kraj: Armenia.
    Udokumentowana historia wina, według wielu, zaczyna się właśnie na Kaukazie. Najstarsze roczniki pochodzą gdzieś z roku 4000 p.n.e. Należy tylko mieć nadzieję, że nie przetrwały do dziś, bo mogłyby poważnie zaszkodzić odważnym degustatorom. Chociażby z racji tradycji wina z Kaukazu zasługują na uwagę. Jeśli Włochy czy Francję nazywamy winiarską klasyką, to jak nazwiemy wina z Gruzji czy Armenii? Miejmy to na uwadze zanim odwrócimy się od półek z winami z Kaukazu i podążymy w kierunku tych na których stoją o tysiące lat młodsi kuzyni z Australii czy Nowej Zelandii;
  2. Wygląd: etykieta Areni ani na chwilę nie przyciągała uwagi. W kieliszku wino miało jasno rubinowy kolor. Byłoby łatwym celem dla zwolenników zasady, że jakość czerwonego wina jest odwrotnie proporcjonalna do nasycenia jego barwy;
  3. Nos: było bardzo kaukasko, czyli pachniało fiołkami i owocami granatu. Gdzieniegdzie pojawiała się śliwka. Im dłużej wino oddychało, tym bardziej robiło się fiołkowo-waniliowe;
  4. Smak: miałem wrażenie, że wino kręci się w ustach niczym karuzela lądując ostatecznie gdzieś na górze podniebienia. Sporą kwasowość i niewielkie taniny idealnie uzupełniał „czynnik kaukaski”, który ja odbieram jako fiołkowo-granatową mieszankę. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że Areni z Vedi Alco to wino wytrawne, jako że znaczna część kaukaskiej produkcji to wina półwytrawne, a nawet półsłodkie;
  5. Cena: 10,80 EUR. AA, czyli Areni z Armenii, to wino z kaukaską duszą, tak inną od tego do czego zazwyczaj przywykliśmy. Dla mnie miłym zaskoczeniem jest fakt, że armeńskie Areni udźwignęło ciężar rywalizacji z potężnym winiarskim sąsiadem - Gruzją. Świetne wino i co najważniejsze, wierne lokalnej kaukaskiej tradycji.
Na zakończenie życzę wszystkim, którzy będą kiedyś brali udział w ślepej degustacji (czyli takiej w której możemy polegać tylko na własnym podniebieniu, a nie na winiarskich etykietach) aby trafili na wino z Kaukazu. Niezawodne fiołki i granaty poprowadzą ich niechybnie do zwycięstwa.

piątek, 11 listopada 2011

Cannonau włoskie wino z Sardynii

Rywalizacja do 6 Euro

  1. Cantine di Dolianova (jest jedną ze spółdzielni rolnych, tak popularnych w niektórych regionach Włoch), Anzenas, 2007, szczep: 90% Cannonau (znane szerzej jako Grenache), apelacja: Cannonau di Sardegna DOC, region: Sardynia, kraj: Włochy;
    Jak obiecałem kilka dni temu, Anzenas będzie drugim, obok Bairrada Primavera, winem w kategorii do 6 EUR, a właściwie do 5,50 EUR, bo tyle właśnie za Grenache z Sardynii musiałem zapłacić. Czy za tą cenę można zapewnić sobie winiarskie emocje? Primavera je zapewniła, tyle, że były one raczej negatywne, a nie o takie przecież tu chodzi;
  2. Wygląd: mała czarna etykieta Anzenas była prawie niewidoczna na sklepowej półce. Butelka, która zamiast rozpychać się łokciami za sprawą krzykliwej etykiety, stała skromnie rezygnując z nadmiernego makijażu, natychmiast przykuła moją uwagę. Zaczęło się jednak nieprzyjemnie od pokruszenia lekko przy otwieraniu korka, który wylądował w pierwszym kieliszku wina. Jego części pływały w ciemno rubinowej, dość gęstej cieczy;
  3. Nos: jeżyny, wanilia i wiśnie. Niby nic szczególnego, ale nos wcale nie chciał się oderwać od kieliszka. Korkowe grzeszki zostały w całości odkupione;
  4. Smak: Anzenas smakowało zupełnie tak jakbym gryzł ziemię. Dotychczas miałem ją w ustach raczej zawsze przypadkowo, ale Cannonau z Sardynii zupełnie nieprzypadkowo zapełniało kolejne kieliszki. Dostarczało dużo przyjemności. Na finiszu ujawniały się jeżyny, a nawet od czasu do czasu, czarna porzeczka. Tę niełatwą mieszankę temperowała nieco wysoka kwasowość, która czyniła Anzenas trochę łatwiejszym i bardziej przyjaznym dla tych, którzy za smakiem ziemi w ustach nie przepadają. Jedynym minusem był wyczuwalny alkohol - gdyby trochę odpuścił, było by bardziej harmonijnie i mniej westernowo;
  5. Cena: 5,50 EUR. Trudne, ale jak zazwyczaj w takich sytuacjach bywa, ciekawe wino. Gdybym zapłacił za nie 12 EUR, wcale nie czułbym się oszukany. I to jest właśnie nieprzewidywalność winiarskiego świata. Nigdy nie wiadomo ile pozytywnych doznań dostarczy nam otwarta butelka wina, niezależnie od tego ile za nią zapłaciliśmy.