poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Białe wino z regionu Cahors

Vin de Pays du Lot o królewskim pochodzeniu

  1. Cháteau de Cayx, La Cigaralle, 2007, apelacja: Vin du Pays du Lot, szczep: Chardonnay, Francja;
    Cháteau de Cayx to posiadłość będąca własnością duńskiej rodziny królewskiej w gminie Cahors. Duńczycy nie trafili tu jednak przypadkowo, a za sprawą pochodzącego z tych stron męża królowej Małgorzaty II, księcia Henryka Laborde de Monpezat. Oczywiście nawet królewskie wpływy nie czynią możliwym produkcji białego wina w Cahors pod zarezerwowaną wyłącznie dla czerwieni apelacją Cahors AC. I w ten sposób skromne regionalne Vin de Pays z departamentu Lot trafiają na królewskie przyjęcia dworu w Kopenhadze.
  2. Wygląd: butelkami z Cháteau de Cayx można by z powodzeniem wbijać gwoździe z tym zastrzeżeniem, że tylko te najlepszej jakości byłyby w stanie to przetrwać.  Butelka jest z tak grubego szkła, że sama w sobie waży prawie kilogram. Co do jej zawartości, to ma ona żółty, dość głęboki kolor;
  3. Nos: po zanurzeniu nosa w kieliszku ten prawie oszalał od nadmiaru wrażeń. Dopadły go niemal jednocześnie morele, cytryny, dojrzałe melony. W sukurs przychodziły im czerwone greipfruty, odrobina mięty i znaczne ilości szałwi. Naprawdę się działo; 
  4. Smak: po takim nosie moje oczekiwania były prawie tak wielkie jak odległość z Cahors do Kopenhagi. I jak to niestety czasami bywa, wino w ustach nie sprostało winu w kieliszku. Oprócz przyjemnej cytrynowej kwasowości niewiele się działo. Dopiero na finiszu dawały o sobie znać morele, brylujące tak przecież w aromacie. Miłym zaskoczeniem była długość wina, która całkiem dzielnie wytrzymywała próbę czasu;
  5. Cena 10,75 Euro. Wąchając to wino rzeczywiście można się poczuć jak na królewskim przyjęciu, tyle że smak La Cigaralle dość stanowczo sprowadza na ziemię. Wino z nosem za 25 Euro i ze smakiem gdzieś za jedną trzecią tej wartości. Podsumowując, całkiem ciekawie i za przyzwoite pieniądze.

    Na zakończenie pozwólcie mi podzielić się następującą refleksją: Nie bójmy się Vin de Pays (przemianowanych stopniowo na Indication Géographique Protégée)! Nie dość że nie gryzą, to jeszcze zdają się być mniej zainteresowane zawartością naszych portfeli.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Vin jaune czyli żółte wino z francuskiej Jury

Żółte wino o kolorze...bursztynowym

  1. Caves de la Muyre, Vin Jaune, 2001, apelacja: Côtes du Jura AOC, szczep: Savagnin, region Jura, Francja;
  2. Kolor: wbrew temu co podpowiada słownik francusko-polski określiłbym go jako bursztynowy. W karafce prezentuje się jeszcze bardziej okazale niż w kieliszku. Lubię po otwarciu butelki przelać wino do karafki. Robię to także wtedy kiedy nie jest moim zamiarem jego napowietrzenie, czyli kiedy jestem zorientowany na czysto estetyczne doznania. Zanim o nosie, jeszcze słowo o butelce. Jeśli ktoś wybiera wina pod kątem różnorodności objętości i kształtu butelek (czego wykluczyć przecież nie można), to vin jaune będzie dla niego prawdziwym trofeum. Niska, pękata butelka o objętości 0,62 litra to znak rozpoznawczy vin jaune z Jury;
  3. Nos: tak intensywny, że zaraz po odkorkowaniu butelki zapach rozniósł się po całej kuchni. W kieliszku vin jaune pachniało migdałowym olejkiem do ciasta, orzechami, a co jakiś czas przebijał się aromat podsuszonej skórki pomarańczy. W winie nigdy nie wiadomo co i kiedy się poczuje. Zdarzało mi się nie raz, że jakiś aromat ujawniał się dopiero przy ostatnim kieliszku. Pamiętam też historie zagubionych gdzieś na zawsze zapachów, które przysiągłbym, że na początku czułem. Zdarzają się wreszcie i takie, które pojawiają się i znikają rytmicznie w określonych odstępach czasu jak i takie, które robią to bardziej chaotycznie, zazwyczaj w najmniej oczekiwanych momentach; 
  4. Smak: zaczynało się dojrzałymi jabłkami, które powoli ustępowały miejsca morelom i orzechom. Dawało o sobie znać lekkie utlenienie, które ja odbieram jako  charakterystyczny brak smaku na środku języka. Na finiszu przyjemna goryczka. Wino dłużyło się na podniebieniu do tego stopnia, że zacząłem się poważnie zastanawiać czy będę je czuł jeszcze nazajutrz;
  5. Cena 17 Euro, stanowiąca dolną granicę cen vins jaunes, które do tanich nie należą. Żółte wina z Jury mają swój niepowtarzalny styl, który można uwielbiać, bądź być go po prostu ciekawym. Siebie zaliczyłbym do tej drugiej kategorii i tak długo jak ktoś nie każe mi pić vin jaune co tydzień, chętnie będę co jakiś czas do nich wracał. Zwłaszcza w towarzystwie twardych dojrzałych serów.
Vins Jaunes dojrzewają w beczkach przez co najmniej 6 lat, w ciągu którego to czasu prawie 40% ich objętości wyparowuje. Beczki nie są uzupełniane nowym winem, a na powierzchni starzejącego się vin jaune powstaje izolująca warstwa drożdży, zupełnie jak przy produkcji Fino w hiszpańskim Jerez. To właśnie dzięki jej powstawaniu, wina nie są mocno utlenione. Wraz z wiekiem nabierają jednak coraz więcej aromatów i smaków nieowocowych, tracąc jednocześnie bezpowrotnie owocową świeżość. Takie właśnie eksperymenty przeprowadza się na białej odmianie Savagnin we francuskim regionie Jura, a za ich efekty bierze naprawdę duże pieniądze.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Belgijskie wino z Flandrii

Wino z serca Europy

  1. Wijnkasteel Genoels-Elderen, Chardonnay Blauw, 2009, szczep: Chardonnay, apelacja: Haspengouwse AOC, region: Limburgia, Flandria, kraj: Belgia;
    Dlaczego w Belgii więcej wina produkuje się w płaskiej jak stół i położonej na północy kraju Flandrii, a nie w bardziej rolniczej Walonii na południowych stokach Ardenów, pozostanie chyba słodką tajemnicą belgijskich winiarzy. Winiarnia Genoels-Elderen to najstarszy i największy producent wina w Belgii produkująca, nota bene, 110 000 butelek rocznie. Jeśli ktoś do tej pory kojarzył Belgię tylko z piwem to czas, żeby oddał sprawiedliwość belgijskim winiarzom;
  2. Wygląd: zacznę nie od wyglądu wina, a butelki. Tak trudno wina do kieliszka jeszcze mi się nie nalewało, przynajmniej sobie nie przypominam. To wszystko za sprawą szyjki butelki, która grubością przypominała raczej butelkę do mleka. Trzeba nie lada skupienia, żeby Chardonnay trafiło tylko do kieliszka. Poza tym butelka okazuje się dla mnie kłopotliwa po jej opróżnieniu, jako że pojemniki na szkło w moim sąsiedztwie nie przewidują szkła o kolorze… niebieskim. Samo wino miało kolor jasnej cytryny;
  3. Nos: wycofany, ukryty prawie jak informacje o produkcji wina w Belgii. W kieliszku jednak stopniowo się otwierał ujawniając zapachy dębowej beczki, cytryn i odrobiny winogron;
  4. Smak: po trochę zbyt nieśmiałym nosie smak zaatakował z pełnią wiary we własne możliwości. Tony cytryn z odrobiną beczki na finiszu. Mocna kwasowość nie pozwalała znużyć się Chardonnay Blauw nawet na chwilę. Nie wiem czy było to zamiarem Flamandów z Genoels-Elderen, ale wyszło im swoiste połączenie Chablis z Meursault. Oczywiście mam na myśli porównanie pewnych cech wina, a nie ogólnej jakości. Wino spędziło kilka miesięcy we francuskiej beczce co w przypadku białych win odbija się zaraz na aromacie i smaku. Najkrócej rzecz ujmując, wino pachniało jak najtańsze, marketowe Mersault, a smakowało jak średniej klasy Chablis;
  5. Cena: 15 EUR, która potwierdza niestety zasadę, że cena wina rośnie odwrotnie proporcjonalnie do ilości słońca w winnicy. Chardonnay Blauw jest jednak przyzwoitym winem, którego nie powstydziliby się także w winiarskich krajach na południu Europy. Z tą różnicą, że sprzedawaliby je o 5-8 EUR taniej.

    Na zakończenie krótka refleksja o Belgii która, moim zdaniem, jest drugim najlepszym na świecie po Francji miejscem do kupowania win francuskich, takoż luksemburskich po Luksemburgu i prawdziwym rajem dla miłośników (jeśli tacy w ogóle istnieją) win z Flandrii i Walonii.

niedziela, 7 sierpnia 2011

Białe Porto

Białe wcielenie Porto

  1. Sandeman, White Porto, bezrocznikowe, 2007, szczepy: bliżej nieokreślone, białe lokalne odmiany, na których z łatwością można sobie złamać język, apelacja: Vinho DO Porto Garantia, kraj: Portugalia;
    Z białym Porto jest trochę jak z wyjazdem na narty do Iranu. Wiadomo że można, tyle że nie z nart Iran słynie, podobnie jak wzmacniane wina Porto nie ze swojego białego wcielenia. A jak już się tam pojedzie, to trudno narzekać, że w Austrii lepiej, podobnie jak doznać olśnienia, że jednak nie ma to jak czerwone Porto;
  2. Wygląd: wino o kolorze znalezionego na wakacjach nad Bałtykiem bursztynu. Mniej ruchliwe w kieliszku ze względu na swój 19,5% alkohol i wcale nie mały cukier;
  3. Nos: orzechy laskowe, wanilia i świeże morele. Wino wąchałem jak Pan Bóg przykazał w 8-10º C (bardziej owocowe) oraz wbrew wszelkiej logice w 20º C (wtedy niepodzielnie panowały orzechy);
  4. Smak: słodycz, ale daleka jednak od tej syropowej. Może to i lepiej, bo przy większym jej natężeniu, biorąc pod uwagę rachityczną kwasowość i prężący się tu niczym kulturysta alkohol, wino mogłoby działać jak środek nasenny, gwarantujący nazajutrz ból głowy. Zaczynało się morelowo, kończyło orzechowo i... bardzo alkoholowo. Alkohol drapał w gardło do tego stopnia, że w pewnym momencie miałem ochotę sięgnąć po wodę, a sugestia producenta o ewentualnej możliwości picia z lodem wydała się trochę mniej niedorzeczna. W czerwonym Porto smak jest na tyle intensywny, że w większości przypadków radzi sobie z potężnym alkoholem. W delikatniejszym natomiast z natury białym, okazuje się trochę bezsilny wobec przebijających dach procentów;
  5. Cena: 9,75 EUR za litrową butelkę, którą po otwarciu spokojnie można pić przez kilkanaście dni. Białe Porto ustawiłbym w jednym rzędzie z whisky, cygarami i tym podobnymi rozrywkami dla prawdziwych twardzieli. Tylko schowajcie dobrze butelkę, bo żona jak nic użyje zawartości do celów kulinarnych. Nadawałoby się znakomicie.

    Jak uzyskać słodkie wino, w dodatku o stężeniu alkoholu znacznie przekraczającym naturalne możliwości drożdży? W portugalskim regionie Porto do częściowo tylko przefermentowanego moszczu (a więc zawierającego jeszcze znaczne ilości cukru) dodaje się spirytus winny, który skutecznie zatrzymuje fermentację - zachowując w ten sposób w winie słodycz i podnosząc jednocześnie znacząco zawartość alkoholu.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Mozelski Riesling z Niemiec

Luksembursko-niemiecka rywalizacja nad Mozelą

  1. Weingut Dr. H. Thanish Erben Müller-Burggraef (Niemieccy winiarze życia konsumentom nie ułatwiają, przykład - łatwa do zapamiętania trzydziesto-siedmio literowa nazwa producenta), Riesling Spätlese Trocken, 2007, apelacja: Mosel, winnica Graacher Himmelreich, szczep: Riesling, Niemcy.
    Tydzień temu był mozelski riesling z Luksemburga, dziś będzie z Niemiec. Zobaczymy, co je łączy a co dzieli, oprócz niespełna 60 km wzdłuż Mozeli;       
  2. Kolor: złoty - znacznie ciemniejszy niż luksemburski odpowiednik. Można to częściowo tłumaczyć faktem późnego zbioru (spätlese), co oznacza że grona długo pozostawały na krzewie, mając wystarczająco dużo czasu na osiągnięcie pełnej dojrzałości;
  3. Nos: niezbyt intensywny, przede wszystkim morelowy z odrobiną miodu. Zupełnie jak w słodkim winie. Nie uwierzę w jego wytrawność dopóki nie spróbuję! Oprócz tych tokajowych aromatów jest i zapach, który nieodłącznie kojarzy mi się z okolicami dystrybutora na stacji benzynowej;
  4. Smak: początek to ostra, wręcz limonkowo-zielono-jabłkowa kwasowość, która szybko znika ustępując miejsca słodkim morelom. Dodatkowo na finiszu w tył gardła drapie odrobina miodu. Co do wytrawności, to wszyscy wiedzą, że etykieta (w przeciwieństwie nierzadko do kontretykiety) nie kłamie, więc wino (patrz trocken) jest jednak mocno wytrawne. Riesling od Dr. H. Thanish itd... to niemal dwa wina w jednym. Połączenie wytrawnego ostrego Kabinetta ze słodkim Beerenauslese. Zmienia całkowicie swój charakter, potrzebując do tego ledwie kilku sekund w ustach;
  5. Cena: 17,75 EUR. Niestety, w Niemczech owoce na krzaku nabierają nie tylko dojrzałości ale i ceny. Dodatkowo swoje robi dobra reputacja Mozeli oraz często tarasowe położenie na stromych brzegach rzeki winnic, co z kolei nie ułatwia pracy winiarzom. Niemniej jednak miałbym lepsze samopoczucie gdybym za Rieslinga z winnicy Graacher Himmelreich zapłacił o 3-4 EUR mniej. Podsumowując, solidne wino o dwóch twarzach.
Na koniec obiecane na początku, a zaniedbane nieco we wpisie porównanie do luksemburskiego rieslinga z tego samego rocznika. Riesling z Domaine de L’Etat jest znacznie bardziej mineralny i aromatyczny. Poza tym sprawia wrażenie wina bardziej uporządkowanego i eleganckiego, a jednocześnie bardziej złożonego. Niemiecki odpowiednik nieco chaotyczny, ale w całej tej zmienności, niepozbawiony uroku.