wtorek, 30 października 2012

Prowansalskie wino Baux-De-Provence

Niemodne wino z Południa Francji

Chateau Romanin, La Chapelle de Romanin, 2008, apelacja: Les Baux-De-Provance AOC, odmiany: cabernet sauvignon, mourvedre, syrah, grenache, kraj: Francja.
La Chapelle de Romanin pochodzi z biodynamicznej uprawy we francuskiej Prowansji. Ten położony na Południu Francji region jest jednym z najbardziej uniwersalnych i co tu dużo nie mówić również niedocenianych, miejsc produkcji wina w tym kraju. Przyczyny takiego stanu rzeczy upatruję w zawistnym przekonaniu zazdrośników z Bordeaux, Côtes du Rhône, czy Langwedocji, że najbardziej znany festiwal filmowy w Europie, mariny wypełnione luksusowymi jachtami i gwarantowana pogoda dla uprawy winorośli, to wystarczające dobrodziejstwa jak na jeden region. Winom z Prowansji przypięto łatkę co najwyżej przyzwoitych, z nadmiernie wyśrubowanymi cenami przez przyjeżdzających tam cały rok turystów;
Wygląd: nie jestem pewien, czy był to zamierzony efekt, ale kolor etykiety dokładnie odpowiadał kolorowi wina. Ciemnofioletowa barwa skutecznie uniemożliwiała dostrzeżenie czegokolwiek po drugiej stronie kieliszka;
Nos: pachniało niczym u rzeźnika-surowym mięsem. Był też zapach skórek wiśni, co razem z zapachem surowej wołowiny pozostawiało słodko-kwaśne wrażenie. Dość znacznie był też wyczuwalny alkohol, który zdawał się karmić mięsno-krwistym aromatem;
Smak: dużo jeżyn z domieszką czarnej porzeczki. Solidna kwasowość i niemal piwna goryczka. Prężący muskuły w aromacie alkohol zniknął bez śladu. Finisz był jeszcze bardziej jeżynowy, niż początek i środek. Wino sprawiało jednak wrażenie trochę płaskiego, niczym krajobrazy Wielkopolski, czy Mazowsza;
Cena: 13 EUR. La Chapelle de Romanin jest wręcz intrygująco niemodne. Zamiast przygniatających tanin i beczkowych efektów – goryczka, zamiast aromatu tysiąca owoców-słodki zapach surowego mięsa. Próżno też szukać przyciągającej jak magnes spektakularnej nazwy apelacji. Można znaleźć jedynie niewiele mówiące nawet stałym bywalcom Saint Tropez czy Nicei-AOC Les Baux-De-Provance. La Chapelle de Romanin nie jest łatwym winem, ale za to szczerym i prostolinijnym. Krótko mówiąc, strasznie w tych czasach niemodnym.  
Jeśli miałbym zdefiniować różnicę między biodynamikami i naturalistami to ograniczyłbym się do stwierdzenia, że naturaliści to tacy zwariowani biodynamicy. Obydwie grupy łączy uwielbienie dla robienia wina w zgodzie z naturą. Różnica polega jednak na tym, że naturaliści wcielają tez zamiar w życie, podczas gdy biodynamicy robią to jedynie częściowo, zachowując resztki zdrowego rozsądku.

piątek, 12 października 2012

Szare wino z Maroka

Vin gris, co różowym być nie chciało



Les Celliers de Meknes, Domaine de Walima Gris de Meknes, 2011, apelacja: Guerrouane AOG, odmiana: cinsault, kraj: Maroko.
Podział win na białe, różowe i czerwone powoli odchodzi do lamusa. Pojawiają się coraz to nowe jego rodzaje, jak chociażby wina pomarańczowe czy wspomniane w tytule-szare. Paleta kolorów zapewnia rozwojowość w tym zakresie, więc póki jeszcze mogę nad tym wszystkim nadążyć, odnotowuje istnienie vin gris. Należałoby w tym miejscu wspomnieć o unikalnym sposobie produkcji szarych win, tyle że unikalnym on wcale nie jest. Vins gris wytwarza się albo na modłę blanc de noirs (białe wino z czerwonych winogron) albo jak „niedorobione” rosé (fermentacja ze skórkami jest jeszcze krótsza niż w klasycznym rosé). Mówiąc o winach szarych, nie można zapomnieć o Maroku, wspominając natomiast o winach marokańskich, nie sposób nie zacząć od Brahima Znibera i jego Les Celliers de Meknes;

Wygląd: wino miało kolor blado łososiowy. Całkiem niedawno piłem pinot grigio o zbliżonej barwie. Żeby było ciekawiej tamto występowało, jako wino różowe;

Nos: pachniało biszkoptami i goframi z bitą śmietaną. Było też trochę wanilii i malinowo truskawkowego musu;

Smak: Gris de Meknes smakowało jak delikatne rosé, które prześlizgiwało się w pośpiechu po podniebieniu. Przypominało mi mocno rozcieńczony kompot truskawkowy domowej roboty, który zwykłem pić dawno temu w upalne dni.  Mimo całej jego delikatności, potrafię sobie wyobrazić jak stawia na nogi w 40-stopniowym marokańskim upale. No może nie stawia, ale przynajmniej z nich nie zwala, co przy takiej temperaturze już jest pewnego rodzaju osiągnięciem;
 
Cena: 5 EUR. Dobre wino na letnie upały i trochę zbyt delikatne na deszczowe październikowe popołudnie jak to dzisiejsze. Co by jednak o nim nie powiedzieć, na pewno nie jest szare, znaczy bezbarwne, bo szare to i owszem.
   
Les Celliers de Meknes to niemal 2000 ha winnic w czterech apelacjach i prawie 28 milionów butelek rocznie. I chociaż przy odrobinie szczęścia można spotkać w sklepach kilka marek marokańskich win, to i tak w przeważającej większości pochodzą one z Les Celliers de Meknes. Pozostałe 15% produkcji nienalężacej do Brahima Znibera, to prawdziwe marokańskie białe kruki.

wtorek, 2 października 2012

Wino Solaris z Walonii



Wina belgijskie, czyli prosta droga od mleka do wina

Domaine du Ry d’Argent, Solaris, 2008, apelacja: Vin de Pays des Jardins de Wallonie, szczep: solaris, region: Walonia, kraj: Belgia.
Historia Domaine du Ry d’Argent jest tak banalna, że aż trudno w nią uwierzyć. Rodzina Baele od kilku pokoleń zajmowała się produkcją mleka i uprawą ziemi w przysiółku Bovesse w okolicach Namur. Kolejne kryzysy spowodowane kwotowaniem produkcji mleka przez Brukselę, skłoniły ich do wzięcia losu we własne ręce. Kiedy młody Jean François w 2005 roku oznajmił odchodzącemu właśnie na emeryturę ojcu, że pastwisko zamierza obsadzić winoroślą, ten na początku popukał się w głowę. Niespełna rok później pracował już z synem obsadzając rodzinne pole krzewami regenta. W kolejnych latach Baelowie dosadzili  dornfeldera, solaris i cabernet-jura. W ten sposób ich mleczna droga dobiegła końca, a zaczęła się ta winiarska. Odmiana solaris to hybryda odporna na choroby grzybowe i mrozy. Dojrzewa wyjątkowo wcześnie. Dość powiedzieć, że w tym roku w Belgii jest już dawno po zbiorach;

Wygląd: wino miało kolor swoich autobusowych imienników jeżdżących po ulicach Warszawy, Łodzi, Wrocławia czy innych miast, gdzie miejskie autobusy są przynajmniej w części żółte. Głęboka barwa solaris przechodziła w kolor bursztynu;

Nos: pachniało żółtym grejpfrutem, cytryną, a nawet, nieco zadziornie, białym pieprzem. Oprócz tego było też sporo agrestu i trochę kurzu. O tym ostatnim wspominam, bo przed nalaniem solarisa umyłem starannie kieliszek. Dało mi to pewność, że nie było to AOC szafka kuchenna, gdzie trzymam kieliszki;

Smak: agrest i dużo cytryn. Ciało w winie uginało się lekko pod ciężarem kwasowości. Mimo czterech lat solaris zachowywał formę młodzieniaszka. Wysoki 13% alkohol mógłby ładnie podkreślić owocowe wrażenia, gdyby te nie zostały w znacznej mierze zdominowane przez muskularną kwasowość. Może zostawienie odrobiny cukru resztkowego utemperowałoby solarisa z Domaine du Ry d’Argent. A tak, było do kości wytrawnie i mocno kwaśnie;
 
Cena: 8 EUR. Ciekawie, jak zawsze, kiedy wino pochodzi z marginalnego dla produkcji klimatu. Mam jednak wrażenie, że solaris z Walonii odpuścił na ostatniej prostej. Smakowi brakowało trochę głębi, tym bardziej, że zostało na nią zagospodarowane miejsce. Trochę jakby ktoś wybudował duży dom i zapomniał do niego wstawić mebli.

Nie wiem jakie mleko produkowała rodzina Baele, ale wino wychodzi im zupełnie nieźle. Ich przykład potwierdza także, że droga do własnej winnicy może mieć czasem zupełnie niewiniarskie początki.