- Weingut Schnaitmann, Simonroth Cuvée D, 2008, region: Württemberg, szczepy: 60% Cabernet Dorio (krzyżówka szczepów Dornfelder i Cabernet Sauvignon), 10% Cabernet Dorsa (również Dornfelder i Cabernet Sauvignon), 10% Cabernet Cubin (Blaufränkisch i Cabernet Sauvignon), 15% Lemberger (Blaufränkisch), 5% Cabernet Franc, Niemcy. Jeśli o trzech pierwszych szczepach nigdy wcześniej nie słyszeliście nie znaczy to wcale, że nie znacie się na winach. Są one mało znanym efektem wytężonej pracy niemieckich enologów, krzyżujących Cabernet Sauvignon z czym tylko się da. Niemieckie zacięcie naukowe daje wyraz nawet w produkowanych tam winach;
- Kolor: ciemna głęboka purpura (nic dziwnego, skoro pracują na to różnej maści odmiany Cabernet i Blaufränkisch, które znane są z faktu szczodrego oddawania koloru produkowanym z ich użyciem winom);
- Nos: to wino kameleon. Bardzo ciekawie ewoluowało w kieliszku. Przez około 30 minut zmieniało się kilkakrotnie. Przy pierwszym kontakcie wyczuwalne przede wszystkim jeżyny oraz intrygujący zapach surowego czerwonego mięsa. Po około 10 minutach wyraźnie doszły do głosu ostre przyprawy. Trochę się w między czasie zagadałem, więc następny raz zanurzyłem nos w kieliszku po upływie kolejnych kilku minut. Doszedł do mnie intensywny zapach słodkich czerwonych truskawek. Te nieoczekiwane wolty zapachowe w Simonroth z jednej strony bardzo intrygujące, z drugiej sprawiają, że wino robi się trochę „laboratoryjne” – jakby zbyt precyzyjnie zrobione, bez elementu szaleństwa i lekkiego chaosu. Odniosłem wrażenie, że aromaty nie krzyżowały się w sposób naturalny, a ujawniały w z góry przewidzianej kolejności i czasie. No cóż, niemiecka precyzja;
- Smak: dobra szkieletowa kwasowość z lekko rozczarowującymi taninami jak na szczepy, których nazwy zaczynają się od słowa Cabernet. W smaku czarne owoce oraz pieprz z majaczącą w tle beczką (11 miesięcy, przy czym aż 90% w nowej beczce musiało zrobić swoje). Na finiszu wyraźnie wyczuwalny tytoń;
- Cena: 17 Euro za butelkę. Moim zdaniem wino bardzo dobrze zrobione. Może trochę brakuje mu ciała ale pamiętajmy, że to Wirtembergia, a nie Półwysep Iberyjski. Jak na czerwone niemieckie wino to i tak waga ciężka. Poza tym zmieniający się nieustannie nos był naprawdę intrygujący. Szkoda, że nie starczyło mi cierpliwości, żeby poczekać jeszcze kilkanaście minut. Ciekawe jaki aromat byłby następny;
Dzisiejsza degustacja utwierdziła mnie w przekonaniu, że wino często oddaje ducha narodu. „Laboratoryjny” Simonroth jest tego doskonałym przykładem. Odnoszę wrażenie, że został wyprodukowany z chirurgiczną niemal precyzją przez naukowców w białych fartuchach i ochronnych okularach, pochylających się z zatroskaniem nad kadzią fermentacyjną. Co więcej, eksperyment zakończył się pełnym sukcesem.
Co do wyjątkowej zmienności Simonroth, to zawsze warto dać czas winu w kieliszku.
Wszak picie wina to proces wymagający czasu, a nie jednorazowe zdarzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz