Austria nie tylko biała
- Weingut Gerhard Markowitsch, Blaufränkisch, 2006, region: Carnuntum (mały region między Bratysławą a Wiedniem na południe od Dunaju) szczep: Blaufränkisch, Dolna Austria.
Austriackie wina sięgnęły dna w 1985 roku, kiedy okazało się, że wielu producentów dodaje do wina glikol dietylenowy. Był to dość nowatorski sposób uzyskiwania białych słodkich win. Dodawanie substancji używanej dotychczas jako rozmrażacz, zamieniało, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, lekkie kwaśne białe wino w pełny słodki late harvest (późny zbiór). Na szczęście od tamtej pory austriaccy winiarze przestali słuchać rad chemików, a zaczęli enologów, przeprosili cały winiarski świat i obiecali poprawę. Tak to czasem bywa, że sukces zaczyna się od katastrofy.
Austriackie Qualitätswein (wina jakościowe) wyjątkowo wdzięczą się do kupujących w sklepach. Na zamknięciu każdej butelki znajduje się austriacka flaga wraz z godłem, która łatwo pozwala zidentyfikować je pośród winiarskiej ciżby. „Wir sind hier” rozlega się po sklepie; - Kolor: ciemno rubinowy choć powiem szczerze, że od Blaufränkisch spodziewałbym się jeszcze ciemniejszej barwy. A propos... uważajcie na przyjęciach. Jak spędzicie zbyt dużo czasu z Blaufränkisch, będziecie straszyć swoich rozmówców kolorowymi zębami. Szczep ten wyjątkowo ochoczo oddaje swój barwnik, którego ma w nadmiarze;
- Nos: średnio intensywny, wino pachnie wiśniowy dżemem, czarną porzeczką z wyraźnym aromatem fiołków. Do tego wszystkiego dochodzi zapach warzywny (surowa kapusta), który moim zdaniem w tym przypadku trochę nie pasuje. Cenię w winach elementy zielone (aromaty i smaki mokrych liści, warzyw). Dodają one im niewątpliwie charakteru. Jednak Blaufränkisch Markowitscha pachnący jednocześnie kwiatami i liśćmi kapusty powoduje lekki zawrót głowy jeszcze przed wypiciem;
- Smak: jeśli chodzi o kwasowość to na Blaufränkisch można liczyć. Nie inaczej jest i tu. Taniny pozostają daleko w tyle za owocowością i kwasowością. Blaufränkisch jako jeden z nielicznych walczy z zasadą, która zdaje się być abecadłem nowoczesnego winiarza, mówiącą, że te trzy elementy powinny być tak blisko siebie jak to tylko możliwe. Wino atakuje miękko fiołkami. Następnie dochodzą do głosu czarne owoce. Finisz to znów niepodzielne rządy kwiatów, które jednak okazują się niezbyt trwałe. Smak wina dosyć szybko zanika, co zostawia niestety niezbyt korzystne wrażenie;
- Cena: Kupiłem Markowitscha za 18,95 Euro. To stanowczo za dużo. Pogląd ten zdaje się podzielać również sam producent, który sprzedaje butelkę bezpośrednio w winnicy za 7,50 Euro. Od Blaufränkisch możnaby oczekiwać głębszej, wręcz atramentowej barwy, nieco bardziej zdefiniowanej owocowości i ostrzejszego zakończenia. Wydaje się, że 12 Euro poza Austrią byłoby znacznie uczciwszą ceną.
Pomimo dzisiejszej niepowalającej na kolana propozycji Markowitscha, zachęcam Was do dania szansy czerwonym winom z Austrii. Kraj ten kojarzy się przede wszystkim z białymi odmianami Grüner Veltliner i Riesling. Zgoda, zasług Austriaków w tym temacie nikt nie kwestionuje, jednak nie zapominajcie o Blaufränkisch, Zweigelt czy Sankt Laurent. Austria (przynajmniej po 1985 roku) to poważny gracz, a nie jedynie producent białych win z dwóch szczepów.
Na zakończenie porównanie dla szukających w życiu dodatkowych wrażeń, czyli liczących kalorie. Jedna butelka wytrawnego wina (750 ml) to około 600 kalorii, podczas gdy pół litra piwa to mniej więcej 250. Pokrzepiające, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz