środa, 11 stycznia 2012

Film Mondovino i Verdicchio z Marche

Dziś o samej degustacji będzie nieco krócej, a to wszystko za sprawą filmu, oczywiście o winie. Film Jonathana Nossiter (nota bene zdeklarowanego winomana) „Mondovino” jest próbą głębszego spojrzenia na światowy przemysł winiarski. I jak to często bywa, kiedy przyglądamy się czemuś dokładniej i przez dłuższy czas, dostrzegamy sporo, na pierwszy rzut oka niewidocznych, negatywów. Wino nie jest tu wyjątkiem i to, że rządzą nim przede wszystkim duże pieniądze, wcale mnie nie dziwi. W końcu, nie tylko nim.
Jedyne co możemy robić w imię naprawy winiarskiego świata, to pić więcej win od małych, niezależnych producentów. Tyle, że najpierw musimy jeszcze znaleźć  importera i sprzedawcę, którzy myślą tak samo jak my. Zadanie niełatwe, ale na pewno do wykonania.
W filmie wyjątkowo przypadł mi do gustu opis wina autorstwa jednego z jego bohaterów – Huberta de Montille. W jego opinii używana w nadmiarze przy starzeniu beczka, temperowanie tanin i kwasowości, sprawiają że wina zaczynają niebezpiecznie się do siebie upodabniać, tracąc swoją głębię. Dla opisania ich Hubert nadymał wargi i rozchylił szeroko ręce. Ich przeciwieństwem mają być wina dla których zilustrowania winiarz z Volnay przesuwał dłonie równolegle od głowy aż do samej ziemi. Autentyczne, często niełatwe, z trzymającą je w ryzach solidną kwasowością.
Chociażby dla tej sceny „Mondovino” warto obejrzeć. Nieczęsto przecież, ktoś całą filozofię enologii zamyka w dwóch gestach. Poza tym, film to 135 minut wycieczek po winnicach w poszukiwaniu zagubionego w XXI wieku terroir i rozmów z anonimowymi winiarzami oraz tymi wyznaczającymi światowe trendy.
  1. Garofoli, Macrina, 2009, odmiana: Verdicchio, apelacja: Verdicchio dei Castelli di Jesi DOC Classico Superiore, region: Marche, kraj: Włochy;
  2. Wygląd: kolor dojrzałej cytryny, drobne bąbelki widoczne po nalaniu do kieliszka zdradzały, że wojna cukru z drożdżami nie ustała nawet po zabutelkowaniu;
  3. Nos: świeży i czysty zapach mokrej skały zmącony trochę smrodkiem ropy naftowej. Sporo olejku migdałowego, niedojrzała marketowa gruszka i delikatny zapach słomy;
  4. Smak: trochę przyciężkawe, tłuste. Wobec umiarkowanej kwasowości i dość nieśmiałych owoców, zbyt odważnie poczynał sobie alkohol. Im bardziej się jednak wino ogrzewało, tym bardziej odpowiedzialność za końcowy efekt przejmowały owoce (głównie gruszka i jabłko). Ostatecznie jednak - za późno i za mało;
  5. Cena: 11 Euro, wino z lekką nadwagą, trochę niezdarne, mimo że nos początkowo zapowiadał sporo emocji. Podsumowując: film lepszy niż wino, za to w duecie zupełnie przyjemnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz