wtorek, 4 października 2011

Hiszpańskie Tempranillo z regionu Toro

Toro które w siłę rośnie

  1. Bodegas Marqués de Olivara, Tinta de Toro Reserva, 2004, szczep: Tempranillo (znany w Toro jako Tinta de Toro), apelacja: Toro DO, kraj: Hiszpania;
    Zanim o samym winie, krótko o najbardziej nadużywanym chyba na winiarskich etykietach słowie – reserva, które w większości przypadków nie znaczy nic, zdradzając jedynie wybujałe ambicje producenta. Nie dajmy się więc „nabijać w reservę”, zwłaszcza w tą z Nowego Świata. Nie znaczy to oczywiście, że nie ma krajów winiarskich, które podchodzą uczciwie do tego terminu i gdzie jego użycie znajduje odzwierciedlenie w precyzyjnych regulacjach prawnych. Do tej nielicznej grupy zalicza się właśnie Hiszpanie. Każda reserva z Półwyspu Iberyjskiego, zanim ujrzy sklepowe półki, dojrzewa co najmniej 3 lata. Minimum rok z tego okresu starzeje się w dębowych beczkach;
  2. Wygląd: purpurowe gęste wino zostawiało wyraźne strużki na ściankach kieliszka;
  3. Nos: dużo wiśni w czekoladzie, odrobina jeżyn, karmel, wanilia. Cała ta mieszanka jednoznacznie kojarzyła się z lodami w jednej z fastfoodowych sieci restauracji, czyli całkiem przyjemnie;
  4. Smak: słodki nos znajdował w pełni odzwierciedlenie w smaku. Nie jestem zwolennikiem nazywania wina smacznym, a już tym bardziej pysznym, ale to rzeczywiście pierwsze określenie które przychodziło do głowy po spróbowaniu Tinta de Toro z winnicy Marqués de Olivara. Całą winiarską sielankę psuł przerośnięty, monstrualny alkohol, który w winach można określać niemal jak temperaturę w zimie, dzieląc ją na odczuwalną i rzeczywistą. W Tempranillo z Toro rzeczywisty alkohol, jak informowała etykieta, był na poziomie 14,5%, do odczuwalnego dodałbym kolejne 1,5-2%; Wracając do pogody to jakieś -5°C przy wietrze 30 km/h. Kto to wytrzyma?;
  5. Cena: 12 EUR. Było słodko i przyjemnie do czasu kiedy wino okazało się alkoholową bombą. Bez towarzystwa czerwonego mięsa Toro lekko męczyło.

    Jeszcze 20 lat temu, apelacja Toro niewiele mówiła miłośnikom wina, nawet w rodzimej Hiszpanii. Co prawda warunki do robienia dobrego wina były tam zawsze, ale nie bardzo umiano to wykorzystać. W ostatnim dziesięcioleciu Toro z nawiązką jednak nadrabia stracony czas, pnąc się systematycznie w górę w winiarskiej hierarchii.
    Wiem, że za chwilę narażę się licznym miłośnikom starzonego w beczkach hiszpańskiego Tempranillo, ale mnie w większości tych win brakuje trochę zadziorności, jakiegoś smrodku, jakieś rysy na ich czekoladowo karmelowo waniliowym obliczu. Jednocześnie zdaję sobie jednak sprawę, że ich gruby beczkowy makijaż, czyni je dla wielu bardzo atrakcyjnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz